piątek, 21 grudnia 2007

poniedziałek, 17 grudnia 2007

Za niski albo Czy jest alternatywa dla Manhattanu

Czekając na znajomą w bardzo centralnym punkcie, mieliśmy chwilę na refleksję architektoniczną.

Baku od kilku lat jest skutecznie wyburzane i w powstałej przestrzeni na nowo budowane. Wysoko budowane. Kiedy byliśmy w Gandży, to usłyszeliśmy z dumą wypowiadane przez policjanta zdanie, że „u nas też już się buduje 14-piętrowe budynki!”




Refleksja, o której mowa, dotyczyła budynku po prawej (sorry za jakość, ale to zdjęcie z przedpotopowej komórki, gdy możliwość robienia zdjęć była czysto symboliczna). Zastanawialiśmy się, czy będzie remontowany, czy też rozwalony. Zgodnie po chwili milczenia doszliśmy do przekonania, że jest za niski i pójdzie pod młot.

Za parę miesięcy zobaczymy to na własne oczy?

piątek, 14 grudnia 2007

Wiecznie żywy przywódca ogólnonarodowy

Dwunastego grudnia to od 4 lat dzień szczególny w azerbejdżańskim kalendarzu. Jest to rocznica śmierci Heydəra Baby (dziadka Hajdara). Czci się go jak Lenina w minionych czasach i przypisuje mu zbawienie Azerbejdżanu, jednocześnie przemilczając wszystkich innych zasłużonych wcześniej, w szczególności związanego ongiś z Polską (za Piłsudskiego) Memmeda Emina Resulzade, który założył w roku 1918 pierwszą muzułmańską demokrację: Demokratyczną Republikę Azerbejdżanu.

Ale wystarczy tych politycznych wspominek. Miało być o wiecznie żywym...

Otóż dzień wcześniej poszliśmy na mecz siatkówki kobiet. Skład nasz był nieliczny, ale bardzo głośny (ja jako nauczyciel oszczędzałem strun, co mi przysporzyło przydomku „zdrajca”). Calisia wygrała z Azerrailem 3:2 i choć błędów było dużo po obu stronach, to widowisko było ciekawe. Po sprawie dziewczyny zrobiły sobie z nami zdjęcie, co zawsze jest miłe i jakieś takie dowartościowujące dla kibiców.



Ah, zapomniałbym! Na trybunach siedział z nami nie kto inny, a właśnie tytułowy Heydər. Kadeci szkoły wojskowej przybyli w silnej grupie i dobrze wyposażeni w portrety oraz transparent głoszący coś w stylu „Dziadku Hajdarze, jesteś w naszych sercach”. Dziwnie to wyglądało, nieco surrealistycznie i zdecydowanie nie na miejscu, lecz pewnie się nie znam. Gdy azerbejdżański zespół wyraźnie przegrywał drugiego seta, zaczęto zbierać podobizny śp. prezydenta i zwijać transparent. Nikt nie lubi patrzeć na porażki. Także nieboszczycy?

niedziela, 9 grudnia 2007

Przy biesiadnym stole

Pewien znajomy yeraz*, z którym siedzieliśmy przy jednym stole, opowiadał niestworzone rzeczy. Czasem tu się zdarzają tacy zagalopowani szaleńcy forsujący swoje teorie (szczególnie geopolityczne). No więc ten gościu gdzieś wyczytał, że językiem Unii Europejskiej ma się stać język turecki. Osłupiałem. Na szczęście nie byłem sam w swoim przerażeniu pomieszanym z niedowierzaniem. Zaraz odezwał się młodszy współbiesiadnik i mówi, że chyba czytał ten artykuł, ale że tam była mowa o krajach turkijskich, tzw. stanach, czyli wiecie: Kazachstan, Tadżykistan, Uzbekistan...

A jak kiedyś byliśmy w Kazachstanie, to się dowiedzieliśmy, czemu ten wielki kraj nie wszedł razem z nami do UE. Podobna historia, tylko z drugiej ręki. Okazało się, że problematyczne było - z punktu widzenia Kazacha - przyjęcie wtedy tak licznej grupy państw ;)

* - Yeraz to zbitka dwóch słów: 1) Yerewan - Erewan, stolica Armenii oraz 2) Az - Azerbejdżanin. Są to ludzie, których wypędzono z ich ormiańskiej ojczyzny za przynależność narodową. Stało się to na samym początku lat 90. XX wieku. Ludność ta jest traktowana z pewną nieufnością, czasem niechęcią, bo po azerbejdżańsku mówi czasem gorzej niż po ormiańsku, no i wielu z nich ma silny sentyment do tamtych stron. Z kolei yeraska młodzież ma tendencje do mówienia o miejscu swego pochodzenia: Zachodni Azerbejdżan (tak młode pokolenie uczą tutaj w szkole).

czwartek, 6 grudnia 2007

Poeci a gołębie

 

Czy wszędzie jest taki poeta, na którego (za przeproszeniem) srają gołębie? Ten tutaj przyłapany, to ulubiony wieszcz ojca narodu - Huseyn Cavid. Stoi w samym środku czegoś, co można by nazwać od biedy miasteczkiem akademickim.

Posted by Picasa

wtorek, 4 grudnia 2007

Weihnachten

 

Przyszły do Baku święta. Najpierw bazar z tej okazji zrobili w Hyatt'cie Amerykanie. Teraz postarali się Niemcy. Mają swój prężnie działający Kapellhaus, gdzie przygotowali wypieki, loterię i Mikołaja (nie dajcie się nabrać - to nie ten prawdziwy, ale nasz niemiecki sąsiad Daniel, co można stwierdzić po żółtawych rękawiczkach, które kiedyś podarował mi mateo). Na zewnątrz serwowali też obowiązkowy Wurst, piwo i Gluhwein.

Andrej skomentował to tak, że chyba takie imprezy pozwalają wszystkim tam obecnym trochę uciec od otaczającej rzeczywistości. Gorzka prawda.

PS. Zdaje się, że w najbliższy weekend swoją wersję wydadzą Brytyjczycy.

Posted by Picasa

czwartek, 29 listopada 2007

Mentalitet a sprawa polska (2 historyjki)

I


Niedawno odbyła się na naszej zacnej uczelni konferencja międzynarodowa. 3 dni wcześniej jeden z prorektorów zwrócił się do mnie osobiście, bym stawił się o 9.30 w auli. Potwierdziłem.

2 dni później poszedłem na mecz Azerbejdżanu z Belgią i na stadionie poznałem prodziekana wydziału, na którym nie pracuję, również kibica, chociaż na Polsce nie był. Żegnając się, spytał czy będę na otwarciu konferencji następnego dnia. Potwierdziłem, na co on upewnił się, że wiem, o której to będzie, mówiąc: Do jutra, do 10.45.

:)

Wieczór był jeszcze długi (w polskiej TV nadawali Serbię), więc rozmyślając nad sprzecznymi informacjami, doszedłem do wniosku, że konferencja zacznie się pewnie o 11.00.

Tak też było, ale przecież nie zaczęła się punktualnie! Opóźnienie wyniosło akademickie 15 minut.



II


Dzisiaj rano (koło 9.00) natomiast, spałem w najlepsze, kiedy rozległ się nieprzyjemny dźwięk telefonu. Młoda odebrała, coś tam przytakiwała, a po rozmowie budzi mnie na dobre słowami: „Zabijesz kogoś, ale o 11.00 jest egzamin aspirancki, na który masz przyjść w charakterze jednego z egzaminatorów”...

Wydaje mi się, że doświadczam - pierwszy raz dobitnie, na własnej skórze i do bólu - konfliktu kulturowego. Po ponad dwóch latach pobytu, kurde!

piątek, 23 listopada 2007

Była raz ankieta



Dzięki za udział w ankiecie. Większość niby by chciała przyjechać na Zakaukazie! Jak się zwalicie w jednym terminie, to będzie problem ;) Przyjeżdżajcie - zapraszamy oczywiście. A tych, co na miejscu są i zaglądają, ściskamy serdecznie - wpadajcie na herbatkę, co?

wtorek, 13 listopada 2007

Niebieskooki Azerbejdżanin



Wisimy Wam parę zdjęć z wyjazdu do Xinaliqu (dokł. Xınalıq, czyt. chynalyg). Spaliśmy w górach, po spartańsku w wiosce Cek (czyt. dżek) u rodziców naszego przewodnika Agaliego. Tam zobaczyliśmy pierwszy śnieg tego sezonu.



Sam Xinaliq jest niesamowicie położony - wysoko w górach, typu 2000 metrów. Ludzie mają tam swój język, który jest odrębny od sąsiedzkich. W oddalonym o zaledwie parę kilometrów Ceku mówi się już po dżecku, ale poza tym miejscem, istnieje jeszcze 5 wiosek posługujących się dżeckim.

Kiedyś wyjechać tam to było coś nawet dla takiego wyczynowca jak Agali i jego starego dobrego UAZa. Dzisiaj to prysc (tak by pewnie powiedział jeden z bohaterów Malickiego), bo wylano asfalt na całej długości. Urok pewnie minął, ale ludzie mają lepiej i chwalą sobie tę modernizację.



Wspaniały jest wąwóz, którym się wspina powoli w górę... Orły na wyciągnięcie ręki przesiadujące na skałach... Czarujące proste jedzenie... I kłopoty z zasięgiem :)



Co zakręt, to betonowe bloczki z intrygującym „N.N.” - w końcu nasz towarzysz rozszyfrował skrót: „nazwisko nieznane” ;)

niedziela, 11 listopada 2007

Moje słownictwo rozwija się dzięki kibicom

Jak wielu Polakom wiadomo, azerbejdżańska piłka nożna nie stoi na najwyższym światowym poziomie. Nasza reprezentacja spuszczała kilkukrotnie lanie tutejszej i nic więcej nie trzeba dodawać. Podczas ostatniej kolejki kwalifikacji poszedłem jednak kibicować drużynie Azerbejdżanu, bo grała z Serbią i miło by było zobaczyć, jak urywa jej punkty, które przybliżyłyby biało-czerwonych do awansu do Euro2008.

Rozczarowanie. 1:6.

Takie „sprzedanie” meczu rozsierdziło miejscowych. A że siedziałem z nimi, to skorzystałem z nadarzającej się okazji nauczenia się dwóch nowych wyrażeń:
1) istefa! - „zrezygnuj!” lub „do dymisji!” w polskiej wersji stadionowej byłoby na pewno ostrzejsze: „wypier...!”
2) Şahin göt - dosłownie: „Szachin - dupa!”, choć wiadomo, że na trybunach pewnie padłaby jakaś mocniejsza inwektywa, ale to już pozostawiam wyobraźni lub doświadczeniu czytelnika.

Skandowanie tych dwóch tekstów wydawało się nie mieć końca, mimo zakończonego meczu. Czy muszę dodawać, że Szachin ma na nazwisko Dinijew i jest trenerem zespołu, który przegrał? Za tydzień zespół azerbejdżański przeciw Belgii poprowadzi już inny trener, a ja znów się wybieram i może dopiszę coś nowego do słownika.

wtorek, 30 października 2007

2 dni w Gandży to za dużo

Nazwa tego 2. co do wielkości miasta Azerbejdżanu przypomina Polakom i znawcom języków obcych (tu: jamajskiego) pewną zieloną roślinę stosowaną po wysuszeniu głównie do celów odurzających. Gdy połączy się ją z popularnym w całym kraju xaş'em, to może się okazać...



Na pewno trzeba być przynajmniej po grzybkach, żeby dostrzec w tym mieście coś super-wartościowego. Meczet, dom z butelek i to z grubsza wszystko, co warto tam zobaczyć. 2 kościółki ormiańskie (czy też albańskie?) przerobione na instytucje kulturalne w stylu teatru lalek czy orkiestry kameralnej nie przedstawiają jakiejś szczególnej wartości poznawczej.



Pojechaliśmy więc w góry, bo przyroda zazwyczaj wygrywa z wytworami ludzkich rąk. Daşkəsən - na przykład - jest górniczą osadą. Droga jest świeżo wyremontowana, Co jakiś czas zadaszona lub chroniona siatką jak dla linoskoczków, bo nad nią przechodzą linie kolejki z nieruchomo dyndającymi wagonikami gdzieniegdzie pełnymi jeszcze kamieni. Miasteczko to bowiem słynie z wydobycia rudy żelaza.



Większe wrażenie zrobił położony wyżej Xoş Bulaq z małym nędznym w sumie jeziorkiem, ale już z ładnymi panoramami górskimi. Budują się tam bogaci Gandżyńcy oraz mały Hajdar, wnuk byłego prezydenta, syn obecnego (jakby kto nie wiedział).



Następnego dnia w towarzystwie znajomych studentów udaliśmy się do Xanlaru, gdzie - wcale nie powoli - pryska czar starej niemieckiej gminy. Wszystko zostało przemalowane na szaro, ulice, które kiedyś nazywano Strasse teraz są już zwyczajnie küçə poza jednym Hummelem. Oj, jacy byli zawiedzeni nasi młodzi przewodnicy, którzy ledwie rok temu byli tu, napisali artykuł do „Yol” i wciąż pielęgnowali ciepłe wspomnienia! Teraz została już tylko asyryjska knajpa, gdzie podają wyśmienite jadło.



Do bakijskiej depresji wróciliśmy po północy z lekkim dołem :( a było to ponad 2 tygodnie temu.

piątek, 26 października 2007

Iran, reminiscencje

Po krótkiej wymianie mejlowej z Popielatym w trakcie publikacji Iranu we fragmentach, dowiedzieliśmy się czegoś ciekawego o winie. A Michał zachwalał... Chodzi o to, że Sziraz jest kolebką uprawy winorośli (czerwony napój zaczęto wyrabiać tam rzekomo przed 7000 lat). Dziś znany jest szczep winny pod nazwą tego irańskiego miasta, a że dostaliśmy taki australijski sziraz w Baku, to nie omieszkaliśmy spróbować.

Dla wytrwałych i nienasyconych: w końcu udostępniliśmy galerię z Iranu:

czwartek, 25 października 2007

Iran, szósty fragment



I na koniec w paru słowach o Teheranie: to ogromne miasto - większe od Stambułu, pełne wszędobylskich i głośnych motocyklistów, smogu i przesympatycznych mieszkańców. Jak to stolica - jest najdroższy w Iranie. Nie musi to być punkt obowiązkowy w zwiedzaniu Persji.

niedziela, 7 października 2007

Iran, piąty fragment



Zbliżaliśmy się już do końca naszej ponad dwutygodniowej wycieczki po państwie ajatollahów (niestety), chociaż chcieliśmy po „południowym” Azerbejdżanie od razu udać się do Szirazu, no ale wyszło inaczej. I dobrze. Poznaliśmy tam bardzo fajnych Ślązaków, studentkę filologii rosyjskiej, która pierwszy raz poza szkołą rozmawiała w tym języku oraz kilku naciągaczy i nieprzyjemnych typków, bo Sziraz okazał się miastem ponad miarę turystycznym, co - jak wiadomo - przyciąga taki element.




Jednak nie da się ominąć tego miejsca, gdyż służy ono za bazę noclegową i punkt wypadowy do zlokalizowanych w pobliżu Persopolis, Pasargady i grobów takich postaci jak np. król Dariusz. W samym mieście znajdują się też miejsca pochówku wielkich poetów Persji.



Oprócz tych monumentalnych uniesień Sziraz zaprezentował nam również najdorodniejszych przedstawicieli rodzaju Rattus :( Na plus zapisujemy wszakże kilka klimatycznych knajpek. Udał się też pewnym młodym chłopakom sklepik. Wyraźnie robił furorę - właśnie trwała wyprzedaż chust. Nic innego zresztą tam nie sprzedawali :D

sobota, 6 października 2007

Iran, czwarty fragment



Z Isfahanu pojechaliśmy do Yazdu. To główny ośrodek zaratustriański w Iranie, skupiający kilkanaście tysięcy wyznawców tej religii. Wciąż płonie ogień w Ateshkadeh (jest osoba, która dokłada do pieca) - rzekomo dzieje się to nieprzerwanie od 3000 lat... W okolicy znajduje się miejsce pielgrzymkowe Czak-Czak (ożywa w lipcu jakoś - nie byliśmy niestety) oraz wieże milczenia - rodzaj krematoriów utylizujących ciała zmarłych ekologiczną metodą na sępa. Dziś zaratustrianie grzebani są w betonowych trumnach, a wszystko to po to, by nie zanieczyszczać ziemi swoimi szczątkami.

Jednak mimo wszystko, nie zapominajcie, że to muzułmański kraj. I raz na jakiś czas manifestowane jest to bardzo bezpośrednio.




Yazd chwali się tym, że to najstarsze żyjące miasto. Ma bardzo fajną niską zabudowę: słoma i glina, albo coś w tym stylu. Zatrzymaliśmy się w hotelu, który powstał z odpowiednio zaaranżowanego tradycyjnego domu. Przemiłe miejsce! najlepszy nocleg, jaki mieliśmy podczas całej podróży. W innym podobnym pensjonacie(?) serwują wielbłądzinę - bardzo smaczne mięso.

Mamy więc jak najlepsze wspomnienia, szkoda tylko, że zatrzymaliśmy się na tak krótko...

niedziela, 30 września 2007

Iran, trzeci fragment




Jest dla Iranu tym, czym Kraków dla Polski. Isfahan. Piękny i ze wspaniałą atmosferą.

Prócz porównań kulturalno-duchowych, można się doszukać jeszcze drobnostki o wymiarze dzielnicowym. Kazimierzem Isfahanu jest poniekąd Julfa (czyt. dżulfa) z tym, że nie jest żydowska a ormiańska i akurat raczej nowoczesna i postępowa, a nie podnosząca się z ruiny. Poniżej jeden z trzech kościołów, zwany betlejemskim.





Na powyższym zdjęciu występuje Ali i jego polski rower zakupiony „jeszcze przed Wałęsą” we Francji. Ali pomógł nam dostać się do zurchany (domu siły), areny treningowej tradycyjnego sportu irańskiego. Akcja wygląda tak, że jest ktoś typu trener, kto wali w bęben i dzwoneczki oraz recytuje do tego rytmu np. poezję Hafeza. Siedzi on na podwyższeniu, a u jego stóp w metrowej głębokości arenie ćwiczenia wykonuje grupa zawodników, którzy najpierw się rozgrzewają, a potem popisują swoimi umiejętnościami a'la derwisz czy też a'la ciężarowcy z takimi drewnianymi grubymi pałkami i strasznie ciężkimi łukami a'la tamburyno.

sobota, 29 września 2007

Iran, drugi fragment

Dzięki temu, że tu byliśmy, Kasia mogła zawsze powiedzieć: „Kasia - jak Kaszan, tylko bez n na końcu”. :)



Kaszan to miasto położone 4 godziny drogi autobusem na południe od Teheranu. Warto było się tu pojawić, bo znajdują się tu tradycyjne domy bogatych kupców a zabudowa jest dosyć pociągająca dla europejskich oczu: ulepione z gliny obłe ściany i pozaokrąglane dachy typu kopułowatego.



Jedną noc spędziliśmy na pustyni. Daliśmy się naciągnąć. Potem trochę żałowaliśmy, bo goście, którzy to organizowali, naopowiadali o takich cudach... No ale nie było znów tak źle. Spotkaliśmy fajnego doktoranta z hydrologii, co kopał dołki i brał próbki ze słoną wodą.

Najważniejsze przeżycie wiąże się z poczuciem humoru. Była już noc, piliśmy czaj i zajadaliśmy daktyle. Okazało się, że jeden typek coś tam kojarzy z polskiej sceny politycznej - do wynurzeń sprowokował go stawik, po którym pływały niczego nieświadome gęsi i kaczki... Zaraz po nim ośmielił się inny biesiadnik i opowiedział dowcip o Ahmadineżadzie tej mniej więcej treści:

Do you know, why Mr. President Ahmadinejad likes dates*? Beacause it gives energy and has a nucleo inside!

Było to bardzo na miejscu, naprawdę. Ale dopiero później dowiedzieliśmy się, że w okolicach Kaszanu stoją konstrukcje pokojowego (oczywiście) irańskiego programu atomowego. I gdy jechaliśmy do pięknej wioseczki Abiyaneh, to po drodze minęliśmy niezliczone wzgórki upstrzone działami przeciwlotniczymi.

* Dla niewtajemniczonych: nie chodzi ani o daty, ani o randki, ale o daktyle :) Kawał trudno przetłumaczalny, więc pozostaje w wersji oryginalnie zasłyszanej.

sobota, 22 września 2007

Iran, pierwszy fragment

Gdy wjeżdża się do Iranu w Astarze, to jest się dalej w Azerbejdżanie... To prawda! 2 prowincje irańskie noszą nazwy: Wschodni AZ i Zachodni AZ. Łącznie w Iranie mieszka grubo ponad 20 milionów Azerów lub Turków azerskich, którzy posługują się swoim odrębnym od perskiego językiem. Kiedyś po prostu pobił się car z szachem, a potem tak się dogadali, no i zostało.



Przyroda jest tu nieco bardziej bujna (szczególnie bliżej Morza Kaspijskiego) niż na pozostałym terytorium dawnej Persji: są góry, ale nie ma tu zbyt wielu architektonicznych cudów. My zobaczyliśmy bardzo ładne mauzoleum w Ardabilu (na zdjęciu powyżej), w Tabrizie - dawnej stolicy - spodobał nam się bazar (poniżej), Niebieski Meczet i muzeum. Nie byliśmy w pobliskiej „Kapadocji”, czyli ciągle zamieszkanej wiosce Kandovan, bo zimą widzieliśmy tureckie Göreme.





Za to kopnęliśmy się do trochę dalej położonej Urmii ze słonym jeziorem i nagromadzeniem wszelkiej maści wyznań chrześcijańskich - od wszechobecnych Ormian przez Kościół Asyryjski po protestantów (a co się Wam wcześniej kojarzyło z Islamską Republiką Iranu i prezydentem Ahmadineżadem?).

niedziela, 16 września 2007

Wróciliśmy

 
Właśnie wróciliśmy z wycieczki do południowego sąsiada. Powoli wychylamy się zza skał. Będzie krótki reportażyk.Posted by Picasa

wtorek, 12 czerwca 2007

Qaraj



A przy okazji koncertu Karnasa... Widzicie tę niewysoką panią z tlenioną grzywką po lewej? Ma na imię Hüsniyə i prowadzi program Garaż w iTV (telewizja zwana publiczną powoli przemianowywana na „1” – to będzie pierwszy kanał w AZ oznaczony cyferką). Chociaż ciągle niewiele rozumiemy z azerbejdżańskiej mowy i nie możemy do końca ocenić poziomu, to ta dziewczyna jest jedyną osobą, która zajmuje się muzyką rockową w tym kraju. Chwała jej za te wszystkie normalne teledyski Björk, POD, Red Hotów i inne niefolklorystyczne.

PS. Karnas po prawej świeci prześwitującą łysinką między hienami dziennikarskimi.

poniedziałek, 11 czerwca 2007

Celem było jezioro

Ha! W niedzielę trafiła nam się nie lada gratka: wyjazd nad najpiękniejsze jezioro Azerbejdżanu, tj. Göy-Göl. Leży ono w odległości 400 km od stolicy, niedaleko drugiego co do wielkości miasta w kraju – Giandży (Gəncə). Smaczku sprawie nadaje fakt, że jest ono położone zbyt blisko strefy zmilitaryzowanej i objęte zakazem przebywania.

Przypominamy, że AZ jest w konflikcie z Armenią. Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku poszło o tereny Górskiego Karabachu (Dağlıq Qarabağ). Rozpętała się niezła jatka, która obudziła stare demony uprzedzeń między tymi nacjami, chociaż w Sowietowie żyli obok siebie bez większych problemów. Wielki Brat namieszał.
Dzisiaj Ormianie (waham się czy pisać Armenia, bo to jednak nie do końca prawda) okupują górskie tereny Karabachu. Wg tutejszych obliczeń jest to 20% terytorium AZ, wg innych źródeł nie więcej niż 15%. Zapewne prawda leży pośrodku. Nieszczęśliwie, niedostępnych jest sporo regionów przyległych do tej strefy.




Nasi znajomi mieli wszystko załatwione na wysokich szczeblach. Niestety po przyjeździe okazało się, że ministerstwo ministerstwu nierówne i obeszliśmy się smakiem. Policjanci robili co mogli, żeby nam pomóc, ale skończyło się na drugim, czyli kluczowym, posterunku wojskowym. W miłym towarzystwie zjedliśmy obowiązkowego szaszłyka i udaliśmy się w drogę powrotną.

Po drodze dosłownie zaliczyliśmy kilka miejscowości. Najpierw jeszcze w drodze „do” zatrzymaliśmy się w Aranie, gdzie znaleźliśmy cmentarz ukraszony portretami i krótkimi życiorysami przeróżnych wodzów – w centralnym miejscu umieszczono obok siebie Babeka, Stalina, Alijewa i Atatürka... Na zdjęciu budynek (być może dawne muzeum poświęcone Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej), na którym nie wszystko udało się przykryć nowymi bohaterami w turbanach.



W Ağdaşu („biały kamień”) odkryliśmy spory lecz koszmarnie zapuszczony karawansaraj, mieszczący od strony ulicy mnóstwo sklepików, golibrodów i kafejek internetowych.



Potem był Xosrov, w którym natknęliśmy się na nieco zaniedbany cmentarzyk z charakterystycznymi drewnianymi nagrobkami w kształcie rombu. Ścięty oznacza pochowanego mężczyznę. Były tam świeże groby, więc tradycja trwa!



Göyçay – dosłownie „niebieska rzeka”, nie zaskoczył nas niczym szczególnym. Prezentujemy zdjęcie muzeum Hajdara Alijewa. Nie zachodziliśmy. Cóż takich muzeów pojawiło się w ostatnim czasie w całym Azerbejdżanie mnóstwo. Na pewno ktoś to liczy. Trudno powiedzieć czym się różnią od siebie, ale nawet nam się nie chce tego sprawdzać, bo poziom muzealnictwa pozostawia wiele do życzenia, a osoba lidera „całego narodu azerbejdżańskiego” już dawno nam się przejadła.

sobota, 9 czerwca 2007

The wind is too strong tonight...


...czyli o Baku Jazz Festival. Przyjechał – jak widać na załączonej fotce – człowiek z Polski. Wcześniej nieznany, teraz już trochę bardziej, Grzegorz Karnas. Miejscówka była fajna, bo świeżo odrestaurowany Zielony Teatr dobrze się nadaje na koncert open air, gdyby nie to, że Baku tak bardzo słynie z wietrznej pogody.

Mówi się tu nawet, że zima jest wtedy, kiedy wieje wiatr. Rzekomo stąd się wzięła nazwa miasta. Ale legend jest wiele i słowo Baku wywodzą z różnych charakterystyk regionu, w szczególności od ognia.


Przyszliśmy punktualnie (co za błąd!), zaczęliśmy tracić temperaturę (na szczęście wzięliśmy coś do okrycia) i obserwowaliśmy powiewające na wietrze kolumny głośników oraz światła podczepione nad sceną. Koncert był OK, z tym, że podmuchy wiatru wciskały się między wokalizującego Grzegorza K. z Polski a mikrofon, więc efekt audio był taki sobie. Solówki na instrumentach trzymały się zwykle kupy. Muzyków jednak zmęczyło użeranie się z kaprysami powietrza i postanowili zakończyć występ prędzej. I tak już na widowni nie zostało wiele osób – co było robić?

Karnas siedzący: