wtorek, 12 czerwca 2007

Qaraj



A przy okazji koncertu Karnasa... Widzicie tę niewysoką panią z tlenioną grzywką po lewej? Ma na imię Hüsniyə i prowadzi program Garaż w iTV (telewizja zwana publiczną powoli przemianowywana na „1” – to będzie pierwszy kanał w AZ oznaczony cyferką). Chociaż ciągle niewiele rozumiemy z azerbejdżańskiej mowy i nie możemy do końca ocenić poziomu, to ta dziewczyna jest jedyną osobą, która zajmuje się muzyką rockową w tym kraju. Chwała jej za te wszystkie normalne teledyski Björk, POD, Red Hotów i inne niefolklorystyczne.

PS. Karnas po prawej świeci prześwitującą łysinką między hienami dziennikarskimi.

poniedziałek, 11 czerwca 2007

Celem było jezioro

Ha! W niedzielę trafiła nam się nie lada gratka: wyjazd nad najpiękniejsze jezioro Azerbejdżanu, tj. Göy-Göl. Leży ono w odległości 400 km od stolicy, niedaleko drugiego co do wielkości miasta w kraju – Giandży (Gəncə). Smaczku sprawie nadaje fakt, że jest ono położone zbyt blisko strefy zmilitaryzowanej i objęte zakazem przebywania.

Przypominamy, że AZ jest w konflikcie z Armenią. Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku poszło o tereny Górskiego Karabachu (Dağlıq Qarabağ). Rozpętała się niezła jatka, która obudziła stare demony uprzedzeń między tymi nacjami, chociaż w Sowietowie żyli obok siebie bez większych problemów. Wielki Brat namieszał.
Dzisiaj Ormianie (waham się czy pisać Armenia, bo to jednak nie do końca prawda) okupują górskie tereny Karabachu. Wg tutejszych obliczeń jest to 20% terytorium AZ, wg innych źródeł nie więcej niż 15%. Zapewne prawda leży pośrodku. Nieszczęśliwie, niedostępnych jest sporo regionów przyległych do tej strefy.




Nasi znajomi mieli wszystko załatwione na wysokich szczeblach. Niestety po przyjeździe okazało się, że ministerstwo ministerstwu nierówne i obeszliśmy się smakiem. Policjanci robili co mogli, żeby nam pomóc, ale skończyło się na drugim, czyli kluczowym, posterunku wojskowym. W miłym towarzystwie zjedliśmy obowiązkowego szaszłyka i udaliśmy się w drogę powrotną.

Po drodze dosłownie zaliczyliśmy kilka miejscowości. Najpierw jeszcze w drodze „do” zatrzymaliśmy się w Aranie, gdzie znaleźliśmy cmentarz ukraszony portretami i krótkimi życiorysami przeróżnych wodzów – w centralnym miejscu umieszczono obok siebie Babeka, Stalina, Alijewa i Atatürka... Na zdjęciu budynek (być może dawne muzeum poświęcone Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej), na którym nie wszystko udało się przykryć nowymi bohaterami w turbanach.



W Ağdaşu („biały kamień”) odkryliśmy spory lecz koszmarnie zapuszczony karawansaraj, mieszczący od strony ulicy mnóstwo sklepików, golibrodów i kafejek internetowych.



Potem był Xosrov, w którym natknęliśmy się na nieco zaniedbany cmentarzyk z charakterystycznymi drewnianymi nagrobkami w kształcie rombu. Ścięty oznacza pochowanego mężczyznę. Były tam świeże groby, więc tradycja trwa!



Göyçay – dosłownie „niebieska rzeka”, nie zaskoczył nas niczym szczególnym. Prezentujemy zdjęcie muzeum Hajdara Alijewa. Nie zachodziliśmy. Cóż takich muzeów pojawiło się w ostatnim czasie w całym Azerbejdżanie mnóstwo. Na pewno ktoś to liczy. Trudno powiedzieć czym się różnią od siebie, ale nawet nam się nie chce tego sprawdzać, bo poziom muzealnictwa pozostawia wiele do życzenia, a osoba lidera „całego narodu azerbejdżańskiego” już dawno nam się przejadła.

sobota, 9 czerwca 2007

The wind is too strong tonight...


...czyli o Baku Jazz Festival. Przyjechał – jak widać na załączonej fotce – człowiek z Polski. Wcześniej nieznany, teraz już trochę bardziej, Grzegorz Karnas. Miejscówka była fajna, bo świeżo odrestaurowany Zielony Teatr dobrze się nadaje na koncert open air, gdyby nie to, że Baku tak bardzo słynie z wietrznej pogody.

Mówi się tu nawet, że zima jest wtedy, kiedy wieje wiatr. Rzekomo stąd się wzięła nazwa miasta. Ale legend jest wiele i słowo Baku wywodzą z różnych charakterystyk regionu, w szczególności od ognia.


Przyszliśmy punktualnie (co za błąd!), zaczęliśmy tracić temperaturę (na szczęście wzięliśmy coś do okrycia) i obserwowaliśmy powiewające na wietrze kolumny głośników oraz światła podczepione nad sceną. Koncert był OK, z tym, że podmuchy wiatru wciskały się między wokalizującego Grzegorza K. z Polski a mikrofon, więc efekt audio był taki sobie. Solówki na instrumentach trzymały się zwykle kupy. Muzyków jednak zmęczyło użeranie się z kaprysami powietrza i postanowili zakończyć występ prędzej. I tak już na widowni nie zostało wiele osób – co było robić?

Karnas siedzący:

niedziela, 3 czerwca 2007

1:0, 0:3 w sumie 1:3



Wszystko zaczęło się już w środę meczem Polska-Portugalia na wielkim ekranie w Centrum Polskim. Przyszli nasi i nienasi studenci oraz studentki (bo grał niejaki C. Ronaldo...). Pięknie było przypomnieć sobie tamto spotkanie.

W czwartek przyjechały „szkockie sknerusy” z Ediego w składzie 2 PL + 1 prawdziwek. Specjalnie na reprezentację. Poznali Baku, jego piwo i gruzińską cza-czę. Zdjęcie znajdziecie na blogu dodi (http://dodihi.bloog.pl/).

W piątek mieliśmy urwanie głowy, ponieważ w sobotę na uniwerek miał przyjechać minister spraw wewnętrznych i administracji. Na pewno nie kojarzycie. Były różne schizy, ale OK. Przyjemnym akcentem było pokazywanie miasta polskim biznesmenom i sponsorom Polskiego Centrum.



Natomiast sobota to był „sumasszedłszyj dien”. Wszyscy mieli jakieś problemy, wszystko na wariackich papierach: „sknerusy” w szpitalu, my z księgą gości BSU do Ambasady, tam wywiad dla Polskiego Radia...



Ale na koniec nagroda. Oczywiście po 5 minutach wydawało się, że to raczej dopełnienie pechowego dnia i w ogóle kara za całe zło świata. Odebraliśmy kilka telefonów i sms'ów od studentów, którzy między innymi czekali na drugi błąd Boruca i przekonywali, że będzie „druga Finlandia”. OK, myślę sobie jedna połowa dla nich, a druga dla nas. I git. Co z tego, że wyświetlacz nie działał na stadionie, więc nawet nie wiedzieliśmy, kto strzelał? Po zachodzie słońca dzień był lepszy po prostu :)