czwartek, 17 maja 2007

Z życia lektorów

 

Żeby nie było, że tylko się gdzieś szlajamy... Kasia miała pomysł na wyżycie się o zabarwieniu lekko artystycznym, bo trochę nam tu tego brakuje. No i przygotowała taką małą instalację z portretami studentów i fragmentami ich wypowiedzi nt. języka polskiego.

Chcieliśmy spróbować zgłębić, co kieruje studentami, gdy wybierają polski. Okazuje się, że w gruncie rzeczy: odpowiednia liczba punktów, egzotyka polszczyzny i przypadek.

Posted by Picasa

wtorek, 8 maja 2007

Georgoba



6 maja - św. Jerzego. Dla Gruzinów to chyba największe święto narodowe. Zjechało się z tej okazji do Qaxu mnóstwo ludzi, na pewno kilka tysięcy, także z Gruzji. W niedzielę słowa "Georgia on my mind" były aż nadto prawdziwe ;) Najpierw odbywała się pielgrzymka/procesja na górę, do nowej cerkwi (niektórzy szli na bosaka, inni prowadzili barany na rzeź), aby zapalić świeczkę na skale - dawnym fundamencie starej cerkwi. Warto podkreślić, że niemało było zamieszkujących okolicę muzułman.

A potem nieomal "tańce hulanka swawola". Proboszcz wznosił jeden płomienny toast za drugim. Wykrzykiwał, wymachiwał. Chór śpiewał tak, że najnowsze zdobycze technologii audio wymiękają. Panowała atmosfera radości, zgody i wybaczenia.

Gija



Jedną z najlepszych rzeczy, jakie nas spotykają w takich ustronnych miejscach jak Qax, jest ludzka gościnność. Być zaproszonym do rodzinnego stołu to ogromny przywilej dla takich kompletnych kosmitów jak my.

Gija jest przyjacielem przyjaciela, więc mieliśmy ułatwione wejście, niemniej jednak kolacja u niego była wspaniałym przeżyciem. Zjedliśmy wieprzowe(! - wszak Gija to Gruzin) szaszłyki, które przygotowywał w piecu zwanym tendir (az.) vel tuna (gruz., jeśli się nie pomyliłem). Wypiliśmy morze wina z przeróżnych naczyń, w tym z rogu - nie da się odstawić nieopróżnionego...

poniedziałek, 7 maja 2007

Qax-Uncity



Qax (czyt. Gach) przede wszystkim leży w górach. Po drugie, jest zamieszkany przez różne narody: oprócz dosyć oczywistych Azerbejdżan, mieszkają tu Gruzini i Cachurzy. Właściwie każda okoliczna wioska jest bardziej jakaś pod tym względem. Gdybyście zobaczyli te rude czupryny i zielone oczy, to nie uwierzylibyście, że to ciągle AZ.

Popatrzcie na pana taksówkarza i jego pojazd, a dokładniej na napis "TAXI". Niektórzy mieszkańcy jak widać są bardzo dumni ze swojej małej ojczyzny.



Krążąc po wsiach, widzieliśmy bazylikę albańską w Qum i ten oto przyjemny wodospadzik wśród mchów. Pomógł nam go odnaleźć nieco speszony Elszan - 11-latek z pobliskiej osady Lakit.

środa, 2 maja 2007

Mejdinczajna

Naturalnie dla nikogo już chyba nie jest zaskoczeniem zatrważająca ekspansja towarów z Kraju Środka. Znosiliśmy dotychczas dzielnie koszulki i szmaciane buty sportowe, z czasem także plastikowe i elektroniczne zabawki, ostatnio dowiedzieliśmy się o samochodach... Azerbejdżan nie jest wyjątkiem. Skośnoocy obnośni sprzedawcy rzucają się w oczy na ulicy.



Na naszym uniwerku Kitajcy uczą się przede wszystkim rosyjskiego. Czyżby plotki o zasiedlaniu Syberii miały się potwierdzić?

Otwierają też swoje knajpy. Jedna znalazła się zupełnie blisko nas. Właśnie teraz w weekend ją odkryliśmy. Wystrój skromniutki. Obsługa rzeczywiście już się nauczyła mówić po rosyjsku, ale akcent przebija bardzo mocno i ciężko się nam było dogadać. W każdym razie dostaliśmy to, co zamówiliśmy i jedzenie nam smakowało. Rachunek był zaskakujący, ale nie ze względu na cenę. - Eh, tak jakbyśmy nie wiedzieli, jak wyglądają ich ideogramy...