niedziela, 9 grudnia 2007

Przy biesiadnym stole

Pewien znajomy yeraz*, z którym siedzieliśmy przy jednym stole, opowiadał niestworzone rzeczy. Czasem tu się zdarzają tacy zagalopowani szaleńcy forsujący swoje teorie (szczególnie geopolityczne). No więc ten gościu gdzieś wyczytał, że językiem Unii Europejskiej ma się stać język turecki. Osłupiałem. Na szczęście nie byłem sam w swoim przerażeniu pomieszanym z niedowierzaniem. Zaraz odezwał się młodszy współbiesiadnik i mówi, że chyba czytał ten artykuł, ale że tam była mowa o krajach turkijskich, tzw. stanach, czyli wiecie: Kazachstan, Tadżykistan, Uzbekistan...

A jak kiedyś byliśmy w Kazachstanie, to się dowiedzieliśmy, czemu ten wielki kraj nie wszedł razem z nami do UE. Podobna historia, tylko z drugiej ręki. Okazało się, że problematyczne było - z punktu widzenia Kazacha - przyjęcie wtedy tak licznej grupy państw ;)

* - Yeraz to zbitka dwóch słów: 1) Yerewan - Erewan, stolica Armenii oraz 2) Az - Azerbejdżanin. Są to ludzie, których wypędzono z ich ormiańskiej ojczyzny za przynależność narodową. Stało się to na samym początku lat 90. XX wieku. Ludność ta jest traktowana z pewną nieufnością, czasem niechęcią, bo po azerbejdżańsku mówi czasem gorzej niż po ormiańsku, no i wielu z nich ma silny sentyment do tamtych stron. Z kolei yeraska młodzież ma tendencje do mówienia o miejscu swego pochodzenia: Zachodni Azerbejdżan (tak młode pokolenie uczą tutaj w szkole).

Brak komentarzy: