wtorek, 12 lutego 2008

Masuleh



Jest to jedna z tych uroczych miejscowości w górach, których długo nie da się wyrzucić z pamięci - i właściwie nie trzeba tego robić. Nasi dobrzy znajomi, u których zatrzymaliśmy się w Raszcie, zabrali nas tam w odpowiedzi na nasze sugestywne zapytania. Nie jest to najodpowiedniejsza pora roku, by to robić, no ale...

Przyjechaliśmy, gdy trwała ceremonia pogrzebowa i nad płaskimi dachami unosiły się recytacje i modły z odległego meczetu. Przeszliśmy się wąskimi niezatłoczonymi turystami uliczkami w poszukiwaniu miejsca na lancz (gospodyni miała wszystko gotowe na tą okazję, prócz stołu, gorącej herbaty i może jeszcze jakiegoś smażonego dodatku). Znaleźliśmy mini-czajchanę ze stropem z mchu. To było to - mały stolik wystarczył naszej czwórce, żeby najeść się do syta, zapić to pyszną herbatą i nawiązać znajomości z innymi przyjezdnymi.



Wracaliśmy w dobrych nastrojach, może troszkę tylko żałując, że to nie wiosna i wzgórza nie są zieleniejące się.

1 komentarz:

Coffee and Vanilla pisze...

Bardzo ciekawy blog. Trafiłam tu dzisiaj przypadkim czytając inny blok z Azerbejżanu... mój dziadek urodził się w Baku.
Pozdrowienia z Londynu, Gocha